- Panna Tamsin zostanie tutaj. - Henry potrzebuje matki. Teraz ja nią jestem. To będzie kompletna klęska, Mark doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jak on śmie stawiać ją w takiej sytuacji? - Nie wiedziałem co trzeba robić, aby być sobą, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Odpowiedziałem jak - Teraz już rozumiem. To, że się przebywa w jednym miejscu, nie oznacza wcale, że nie można się przemieszczać się na brzuchu i, podparłszy dłońmi brodę, wpatrywał się w Różę. - Czy byłeś kiedyś dzieckiem? - zapytał ciepło Pijaka. pierwszy. - Ale jeśli się nie wybierzemy w Nieznany Czas, nigdy się nie poznam z... tobą odmienioną. powiedzieć, właśnie teraz, co kiedyś powiedziała mi Maska przy Lustrze Prawdy... - Mądrymi Poszukiwaczami Szczęścia byli ci, którzy zrozumieli ostrzeżenie i nie roztrwonili tego, co najpierw Kiedy rano Mały Książę kończył czyszczenie ostatniego wulkanu, do którego uprzednio wrzucił wykarczowane Mały Książę uśmiechnął się, przymknął powieki i pochylił się nad Różą. - Ona jest tu tylko gościem, a gość nie decyduje o ta¬kich sprawach. Co pani powie na duszone przepiórki?
- Jak sarna widzisz, potrafię o was zadbać. Stworzę Henry'emu najlepsze warunki do rozwoju, dam opiekę i wy¬kształcenie, zapewnię mu pomoc najznakomitszych psycho¬logów. A ty nie będziesz musiała już do końca życia pra¬cować, będziesz mogła cały czas mieszkać w takich hote¬lach jak ten. Wszyscy będą zadowoleni. - Aha. W ten sposób wyślemy wodę z rejonów zagro¬żonych suszą w rejony zagrożone powodzią. Myślisz, że to dobry pomysł? wieczorem, to rano Badacz Łańcuchów nie tylko odzyska swoje Światło Księżyca, ale nawet nie będzie pamiętał, że
- A więc skłamałeś. sposób Nick miałby nam pomóc? - Jeszcze go nie widziałam - przyznała Marla, z
Pod sufitem brzeczały jarzeniówki, których swiatło lsniło w mo¿e nie bedzie wygladac tak, jak tego oczekujemy, ale bedzie Wpatrywała się w niego i widziała czystą radość w jego oczach, ale za jego plecami na ogrodzeniu pojawił się
- Mark... - wyszeptała pomiędzy pocałunkami. Mark słuchał jednym uchem. Nie potrafił oprzeć się po¬kusie i znów wyjrzał przez okno. Tammy leżała na trawie, tym razem na wznak, trzymając Henry'ego nad sobą w wyciągniętych ramionach, gaworząc, jakby sama była dziec¬kiem. Ich radość była tak zaraźliwa, że Mark nie mógł się nie uśmiechnąć. Powoli wszystko zaczynało układać się w sensowną ca¬łość. Dla jej matki i siostry liczyły się w życiu jedynie pie¬niądze i prestiż. Lara musiała ocenić, że warto zajść w ciążę i urodzić dziecko w zamian za małżeństwo z władcą. - Domyślam się. - Mimo to nie każesz ich aresztować, prawda? Ponieważ są ludźmi Huffa, a ty jesteś ich prowodyrem - zaatakowała. - Mam dla ciebie radę, Sayre, którą oczywiście zapewne zignorujesz. Trzymaj się z dala od demonstrantów. Kiedy rozejdzie się wiadomość o Clarku, wybuchnie gniew. W którymś momencie skończy się to zamieszkami, a tobie może się oberwać przy okazji. - Spojrzał w kierunku drzwi. - Przynajmniej zaczęłaś używać łańcucha. - Po wczorajszej nocy nigdy już o tym nie zapomnę. Podszedł do niej powoli. - Czy on cię skrzywdził, Sayre? - Powiedziałam już... - Wiem, co mówiłaś. Wiem również, że zatrzymałaś część wiedzy dla siebie. Dotykał cię? Potrząsnęła głową, ale ku swemu własnemu rozgoryczeniu, poczuła łzy pod powiekami. - Tylko trochę. - Co to znaczy? - Powiedział... obiecał mi kilka wulgarnych rzeczy, ale nie wprowadził ich w czyn. Beck chciał ją przytulić, ale Sayre powstrzymała go, wyciągając rękę i potrząsając głową. - Wszystko w porządku. Powinieneś już iść. - Dobrze - odparł z lekkim skinieniem głowy. - Przyszedłem wyłącznie po to, by opowiedzieć ci o Dalym i przekazać życzenie jego żony, żebyś trzymała się od niego z daleka. Pozostawiam cię jednak z pytaniem, Sayre. Dlaczego się w to wszystko angażujesz? - Powiedziałam ci już wczoraj. - Bo sumienie nie daje ci spokoju, ponieważ nie odebrałaś telefonów Danny'ego. Z powodu niejasności w sprawie Iversona. Aby poprawić warunki pracy w odlewni. Wiem, co powiedziałaś. - To o co ci chodzi? - Czy są to prawdziwe motywy? Nie sądzę. Jest tylko jedna przyczyna, która powoduje tobą we wszystkim, co robisz. - Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Spojrzał na nią przez ramię. - Huff. - Sayre! Przyjechałaś tu sama? Mój Boże, dziewczyno, co ty wyprawiasz, jeździsz sama o tej porze?! - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam. - A jeżeli ten śmieć, Watkins, cię śledzi? - Selma pospiesznie wprowadziła Sayre do środka. - Pewnie jest już gdzieś w Teksasie, w drodze do Meksyku. Czy Chris jest w domu? - Wyszedł po kolacji i jeszcze nie wrócił. Mogę do niego zadzwonić. - Właściwie to przyszłam porozmawiać z Huffem. Nie śpi jeszcze? - Jest już w swoim pokoju, ale nie sądzę, żeby już się położył. - Jak on się czuje? Odzyskał siły? - Nie widzę żadnej różnicy między jego stanem przed zawałem i po nim. Pilnuję, żeby łykał lekarstwa na nadciśnienie. Zważywszy na to, co się dzieje od dnia śmierci Danny'ego, dziwię się, że jeszcze nie strzeliła mu żadna tętnica. Sayre poklepała ją po ręku. - Zawsze dobrze się nami opiekowałaś i jestem ci za to dozgonnie wdzięczna. Wracaj do swojego pokoju. Sama wyjdę, kiedy skończę rozmowę. Kapcie gospodyni zastukały cicho o drewnianą klepkę gdy Selma poczłapała przez wielki hol w - To niestety prawda. Lara nie żyje - powtórzył Mark. bo jeśli szukają mnie za zabójstwo Hoyle'a, to wkrótce dostarczę im rzeczywistego powodu - przeciągnął ostrze po jej sutku. - A zawsze miałem pociąg do rudzielców. Sayre siedziała w biurze szeryfa, razem z Rudym i detektywem Scottem, gdy do środka wszedł Beck. Wyglądał fatalnie, podobnie jak ona. Przejeżdżając obok fabryki, Sayre zauważyła demonstrację. Nie było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ dzień wcześniej rozmawiała z Clarkiem Dalym. Zadzwonił do niej wkrótce po jej powrocie z Nowego Orleanu. Powiedział, że jest w Centrali, ma przerwę na kawę. Korzystał z komórki kolegi. W jego głosie dało się słyszeć podekscytowanie postępami, jakie zdołał poczynić. - Zidentyfikowałem kilku kapusiów Huffa i ostrzegłem ludzi, żeby uważali, co przy nich mówią, ponieważ o wszystkim usłyszy Huff. - Clark i kilku zaufanych kolegów robili również wszystko, co w ich mocy, aby reszta załogi nie zapomniała o Billym Pauliku. - Nielson uruchomił sprawę z demonstracją. Huff wygłosił wielką przemowę, ale nie udało mu się nas zastraszyć. Wszystko wygląda coraz lepiej, Sayre. Poinformuję cię o postępach, jak tylko będę mógł. Glos Clarka był przesycony optymizmem i pewnością siebie. Sayre pomyślała, że dokonała dobrego wyboru, prosząc go o zaangażowanie się w coś ważnego. Nie odezwał się do niej od tamtej chwili, ale najwyraźniej niezadowolenie wśród załogi wzrosło w ciągu tej nocy, pomimo wysiłków Huffa. Dziś rano do pikiety dołączyli niektórzy z robotników. Wyjaśniało to mizerny wygląd Becka. Wszedł do biura szeryfa Harpera i rzucił ponuro: - Dzień dobry. Odpowiedzieli mu chórem, chociaż bez specjalnego przekonania. Beck zajął wolne miejsce obok Sayre, naprzeciwko biurka Rudego. Wayne Scott pozostał nadal stał. - Jak się mają sprawy w fabryce? - spytał szeryf. - Jest gorąco. - Dzisiaj podobno ma dojść do trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza - zauważył Scott. Sayre pomyślała, że Beck miał na myśli raczej coś innego niż temperatura powietrza. - Dziś rano pojawili się kolejni demonstranci. - Beck zignorował Scotta i zwrócił się do Rudego. - W sam czas, żeby przywitać poranną zmianę, która pojawiła się w pracy o siódmej. Niektórzy robotnicy wzięli ulotki, inni nawet dołączyli do pikiety, co naprawdę rozgniewało ludzi lojalnych wobec Hoyle'ów. Atmosfera jest gorąca i nie wiem, jak długo uda się nam utrzymać ich w ryzach. Cały czas próbuję skontaktować się z Nielsonem, porozmawiać, rozwiązać tę rzecz pokojowo, ale nie odpowiada na moje telefony. Odzywał się do ciebie? - zwrócił się nagle do Sayre. Pierwszy raz od powrotu z Nowego Orleanu spojrzeli sobie w oczy. Sayre odczuła to niemal jak fizyczny wstrząs. - Nie - odparła. Spoglądał jej w oczy, jakby szukając potwierdzenia, że kłamie, potem zwrócił się do Rudego: - Nie mogę tu długo siedzieć. Dlaczego chciałeś mnie widzieć? Rudy wskazał na Sayre. - Sayre miała dziś w nocy gościa i pomyślała, że powinieneś usłyszeć, co miał jej do powiedzenia. - Gościa? - Dziś rano do mojego pokoju hotelowego włamał się Klaps Watkins. Beck wpatrywał się w Sayre z zaskoczeniem, a potem spojrzał na Rudego, jak gdyby szukając potwierdzenia jej słów. wyruszyła do Destiny, planując przybycie tuż przed rozpoczęciem ceremonii i wyjazd zaraz po jej zakończeniu. Parking przed kościołem z białą strzelistą wieżą i witrażowymi drzwiami był już zastawiony, podobnie jak okoliczne ulice. Musiała zaparkować kilka przecznic dalej. Gdy przekraczała próg świątyni, dzwon ogłosił właśnie godzinę jedenastą. W porównaniu z upałem panującym na zewnątrz, w środku było chłodno, ale, jak zauważyła, wszyscy i tak używali papierowych wachlarzy, nadrabiając w ten sposób brak klimatyzacji. Wślizgnęła się na miejsce w ostatnim rzędzie dokładnie w chwili, gdy chór odśpiewał do końca pieśń na wejście i pastor stanął przy pulpicie. Ludzie pochylili głowy do modlitwy, Sayre zaś spojrzała w stronę trumny ustawionej na nosidłach przed prezbiterium. Była prosta, srebrna i zamknięta. Ucieszyła się z tego powodu. Nie zniosłaby chyba widoku Danny'ego, leżącego niczym woskowa lala w trumnie wyłożonej aksamitem. Powstrzymała dalsze myśli i skoncentrowała się na eleganckiej prostocie wiązanki białych lili na wieku trumny. Nie dostrzegła nigdzie Huffa ani Chrisa, ale zapewne obaj siedzieli w pierwszym rzędzie, z odpowiednio żałobnymi minami. Hipokryzja rodziny budziła w niej mdłości. Wymieniono ją jako jedną z najbliższych krewnych zmarłego: - Siostra, Sayre Hoyle, zamieszkała w San Francisco - zaintonował duchowny. Chciała wstać i krzyknąć, że Hoyle już dawno przestało być jej nazwiskiem. Po drugim z kolei rozwodzie zaczęła używać panieńskiego nazwiska matki i tak firmowała dyplom ze studiów, firmową papeterię, kalifornijskie prawo jazdy i paszport. Nie nazywała się już Hoyle, ale wiedziała, że ktokolwiek podawał listę krewnych pastorowi, specjalnie umieścił na niej to właśnie nazwisko. Homilia była żywcem wyjęta z kaznodziejskiego podręcznika. Wygłosił ją duchowny o błyszczącej od potu twarzy, wyglądający na nieletniego. Jego uwagi były skierowane ogólnie ku ludzkości. Niewiele wspominał o Dannym jako człowieku. Nie powiedział o nim niczego wzruszającego czy osobistego. Było to tym bardziej smutne, że nawet własna siostra zmarłego kilka dni przed jego śmiercią odmówiła rozmowy z nim. Nabożeństwo zakończyło się odśpiewaniem Amazing Grace. W kościele rozległo się tu i ówdzie pochlipywanie. Trumnę niosło czterech dyrektorów Hoyle Enterprises, jakiś blondyn, którego nie znała, i Chris. Powoli prowadzili Danny'ego główną nawą kościoła, dając Sayre aż nadto czasu, by przyjrzała się swemu starszemu bratu. Był jak zwykle elegancki i przystojny, w stylu filmowego idola z lat trzydziestych. Brakowało mu jedynie cienkiego wąsika. Włosy, wciąż kruczoczarne, przystrzygł nieco krócej niż zazwyczaj i postawił z przodu na żel. Dość młodzieżowy wygląd jak na prawie czterdziestolatka, ale trzeba przyznać, że ani trochę nie raził. Jego oczy, z tęczówkami niemal tak czarnymi, jak źrenice, wywoływały niepokój. Huff szedł tuż za trumną. Nawet przy tej okazji roztaczał wokół siebie aurę wyższości. Trzymał się prosto, dumnie unosząc głowę. Każdy krok stawiał pewnie, jak zdobywca, który ma niezaprzeczalne prawo do posiadania ziemi, po której stąpa. Jego usta były jak zwykle zaciśnięte w cienką, stanowczą linię, którą Sayre tak dobrze pamiętała. Oczy błyszczały niczym czarne paciorki wypchanej lalki. Były suche i czyste - ojciec nie płakał po Dannym. Włosy, zupełnie już zbielałe, nadal układał gładko, z iście wojskową precyzją. Przybyło mu kilka kilogramów w talii, ale nadal był tak żywotny, jakim go zapamiętała. Na szczęście ani on, ani Chris jej nie zauważyli. Pragnąc uniknąć tłumu i rozpoznania, wyślizgnęła się na dwór bocznymi drzwiami. W procesji na cmentarz jechała jako ostatnia. Zaparkowała w dość dużej odległości od namiotu, który